The interview in English is available here

Identyfikacja wizualna Dworca Centralnego w Warszawie, projekt identyfikacji Akademii Muzycznej im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie to dwa przykłady wspólnych realizacji Anety Lewandowskiej oraz Joasi Fidler-Wieruszewskiej. Aneta oraz Joasia na codzień mieszkają w dwóch różnych krajach, zajmują się projektowaniem graficznym.
Ukończone studia na warszawskiej Akademii oraz zbliżone spojrzenie na komunikację wizualną doprowadziły do zdalnej współpracy nad bardziej zaawansowanymi projektami. Rozmawiamy o projektowaniu, edukacji, miastach i odpoczynku. 

Na początku, proszę powiedzcie, jak definiujecie to czym się zajmujecie?

Aneta Lewandowska: W dużym skrócie – projektowaniem graficznym. A w nieco szerszym ujęciu zajmuje się głównie brandingiem, projektowaniem publikacji, projektowaniem stron internetowych oraz sporadycznie ilustracją.

Joasia Fidler-Wieruszewska: Zajmuję się różnymi rzeczami i zawsze ciężko mi to usystematyzować. Aktualnie jest to głównie projektowanie graficzne i art direction, przede wszystkim branding i projektowanie stron internetowych. Dodatkowo robię też ilustracje, zdjęcia, powoli uczę się projektowania krojów pisma. Ostatnio współprojektowałam też przestrzeń wystawową, tworzyłam content na media społecznościowe i ćwiczyłam kaligrafię.
Jak Ty byś to zdefiniował?

W takim szerokim ujęciu nazywam to komunikacją wizualną.
To określenie zostało ze mną od czasów studiów. Tworzymy rzeczy, które wizualnie komunikują coś. Mają jakąś funkcję, treść.

Cafe Ole
Joasia Fidler-Wieruszewska i Aneta Lewandowska

Jak wyglądała Wasza droga edukacji projektowej? 

Joasia Fidler-Wieruszewska: Zastanawiam się na ile szczerości i szczegółowości pozwolić sobie w tym pytaniu, bo moja droga niestety nie jest historią człowieka sukcesu. Ale może dla kogoś studia też były trudne i znajdzie w tym jakieś pocieszenie, więc opowiem. Od dziecka wiedziałam, że chcę zajmować się czymś kreatywnym, chodziłam na zajęcia plastyczne, dużo rysowałam i ASP było naturalnym wyborem. Wcześnie zaczęłam się uczyć historii sztuki, w liceum doszły do tego prywatne kursy malarstwa i rysunku przygotowujące do egzaminów, które były dość kosztowną inwestycją. Najpierw chciałam studiować projektowanie ubioru, potem przez chwilę byłam zafascynowana ceramiką, aż wreszcie mój nauczyciel malarstwa pokazał mi plakaty Lexa Drewińskiego i wtedy dotarło do mnie istnienie grafiki. Chciałam zmieniać świat kampaniami społecznymi i plakatami dającymi do myślenia – bardzo to naiwne, ale tak było.

Wybrałam Poznań, bo spodobał mi się ich ówczesny Wydział Komunikacji Wizualnej, zdałam egzaminy bez problemu i byłam gotowa na przygodę życia. Niestety, okazało się, że po liceum ogólnokształcącym byłam totalnie nieprzygotowana do tego, co mnie na poznańskiej Akademii czekało. Było to na tyle okropne przeżycie, że codziennie rozważałam rzucenie tych wymarzonych studiów, bo przecież się „nie nadaję”. Na pierwszym roku mieliśmy stosunkowo mało do czynienia z projektowaniem graficznym, były to głównie pracownie warsztatowe, typu litografia czy techniki metalowe, gdzie niespodziewanie spotkałam się z toksyczną atmosferą i wręcz otwartą pogardą w stosunku do wielu studentów. Czyli – jakby nie patrzeć – młodych, na ogół wrażliwych ludzi, którzy dopiero zaczynają proces edukacji projektowej. Mnie te przeżycia i nierealistyczne wymagania zniszczyły. Dlatego po koszmarnym roku, ledwo zdając, przeniosłam się na grafikę do rodzinnej Łodzi. Tam po raz pierwszy poczułam jakąkolwiek przyjemność z projektowania, upewniłam się, że chcę się tym w życiu zajmować i postanowiłam jeszcze powalczyć o jakość swojej edukacji.

Po dwóch latach przeniosłam się Warszawy, bo zakochałam się w Pracowni Projektowania Książki prof. Buszewicza. Była to prawdziwie trudna miłość, ale w końcu udało mi się skończyć studia i zrobić dyplom właśnie tam. Ale zanim to się stało, bardzo długo nie mogłam nauczyć się myślenia projektowego obowiązującego w pracowni (które np. dla Anety było naturalne) i była to dla mnie po raz kolejny droga przez mękę – nieprzespane noce i nieustanne poczucie porażki. W pewnym momencie próbowałam nawet uciec na inny wydział, ale ostatecznie musiałam zostać i zadowolić się „emigracją wewnętrzną”. Jakimś pocieszeniem jest dla mnie fakt, że w rezultacie mój dyplom, którego ukończenie zajęło mi dwa lata i było obarczone straszną traumą, się udał i został przez uczelnię bardzo doceniony. Nie wiem tylko czy tytuł magistra jest warty aż takich poświęceń i gdybym miała wybierać studia kolejny raz, chyba nie byłoby to żadne polskie ASP.

No ale edukacja nie kończy się na studiach, do tej pory widzę, że mam pewne braki – zarówno w teorii czy historii projektowania graficznego, jak i techniczne – nadal za mało wiem np. o typografii. Z drugiej strony uważam, że na tym właśnie polega piękno naszego zawodu: zawsze można nauczyć się czegoś nowego, poprawić warsztat, stawać się lepszym.

Aneta Lewandowska: Moja droga edukacji projektowej była dość zawiła 🙂 Jako dzieciak uwielbiałam wszystko co manualne, rysowanie, lepienie, klejenie, malowanie etc. Jednak nie były to zajęcia ukierunkowane, a bardziej forma spędzania wolnego czasu. Dopiero przy wyborze liceum postanowiłam wybrać profil plastyczny, ale nadal było to liceum ogólnokształcące, także zajęć plastycznych było niewiele. W klasie maturalnej byłam pewna, że swoją przyszłość chcę związać z zawodem kreatywnym, ale jeszcze wtedy niemal każdy kierunek na ASP wydawał mi się atrakcyjny. Moim pierwszym wyborem była architektura wnętrz, na którą się nie dostałam. Ta porażka była dla mnie ogromna lekcją pokory. Zrobiłam sobie rok przerwy po klasie maturalnej, aby nadrobić zaległości i uczęszczałam na codzienne zajęcia z rysunku i malarstwa w Domu Kultury na Muranowie, gdzie po raz pierwszy zetknęłam się z profesjonalnym przygotowaniem do egzaminów na ASP.

Po drugiej porażce na egzaminie, rozpoczęłam studia na kierunku Edukacja Artystyczna. Kontynuacja zajęć w DK, oraz studiowanie zmieniły moje ukierunkowanie. Wtedy zaczęłam rozważać, że być może to czego szukam znajdę na wydziale grafiki. Po wizycie na wydziale doznałam olśnienia i wtedy już miałam pewność, że grafika to jest to czego szukam. Kończąc tą przydługą opowieść na wydział grafiki w Warszawie udało mi się się dostać za drugim razem. Z perspektywy czasu wiem, że ta skomplikowana droga była mi potrzebna, dzięki niej nieco dojrzalej i łatwiej przychodziło studiowanie grafiki. Po pierwszym roku przyszedł czas na wybór specjalizacji i podobnie jak Joasia przepadłam totalnie po odwiedzeniu pracowni książki. Do dziś pamiętam jak na wystawie końcoworocznej zobaczyłam projekty książki kucharskiej z przepisem na chleb. To było cudowne przeżycie! Ilość kreatywnych, różnorodnych rozwiązań nierzadko też humorystycznych było zdecydowanie tym czego szukałam. Wówczas na wydziale grafiki nie było pracowni dyplomującej znaku i komunikacji wizualnej, także pracownia książki nie miała konkurenta 🙂

Oprócz zajęć na ASP bardzo ważnym czynnikiem edukacyjnym były dla mnie konkursy projektowe. Udział w konkursach traktowałam jak trening, konfrontację własnych umiejętności projektowych z innymi uczestnikami i tym, w jak różny sposób wszyscy interpretują ten sam brief jest do dzisiaj bardzo fajną formą nauki.

Podróże Guliwera
Aneta Lewandowska
Dziwne miasto
Joasia Fidler-Wieruszewska

Jakich doświadczeń zabrakło Wam w procesie edukacji, które później okazały się ważne lub nawet kluczowe w świecie poza murami uczelni?

Aneta Lewandowska: Dla mnie nieodżałowaną stratą podobnie jak dla Joasi jest pracownia projektowania krojów pisma. Podobnie zresztą brakowało dyplomującej pracowni identyfikacji wizualnych, zajęcia były tylko na I-II roku. Z tego co kojarzę teraz zaszły zmiany i wygląda to nieco inaczej, ale za naszych czasów pozostałą wiedzę musiałyśmy zdobywać samodzielnie, najczęściej poprzez praktykę. Poza niedosytem przedmiotów projektowych zdecydowanie brakowało pragmatycznej wiedzy odnośnie naszego zawodu: jak się odnaleźć na rynku, jak pozyskiwać zlecenia, jak przygotować portfolio czy jakie są stawki za pracę. To ostatnie zresztą do dzisiaj jest owiane bardzo często wielką tajemnicą w środowisku projektowym. Fajnie, że coraz więcej pojawia się wywiadów z twórcami, gdzie padają konkretne odpowiedzi.

Joasia Fidler-Wieruszewska: Mi zabrakło przede wszystkim pedagogicznego podejścia profesorów. Wiem, że każdy ma inne doświadczenia i inną perspektywę, ale ja do tej pory mam lekką traumę po okresie studiów, które na bardzo długo pozbawiły mnie radości tworzenia.

Z bardziej konkretnych rzeczy, to moim zdaniem na ASP był za duży nacisk na pracownie artystyczne (typu rysunek, malarstwo do IV roku), a za mało czasu na faktyczną naukę rzemiosła. Oczywiście nikt nie mówił też o żadnych praktycznych aspektach zawodu, jak stawki za pracę, prowadzenia studia, praca w grupie czy chociażby przygotowanie portfolio. Może Akademia to nie miejsce na to, ale tych informacji na pewno później brakowało.

Żałuję też, że pracownia projektowania krojów pisma pojawiła się na naszym warszawskim wydziale dopiero kiedy skończyłyśmy studia.

Pracujecie wspólnie, chociaż mieszkacie w różnych miejscach. Powiedzcie trochę o tym jak to działa. 

Joasia Fidler-Wieruszewska: To wyszło jakoś naturalnie, i wiele lat temu, jeszcze przed pandemią, zaczęłyśmy pracować zdalnie. Jesteśmy prekursorkami pracy na odległość i feedbacku na czacie 😉 Poznałyśmy się w Pracowni Projektowania Książki na ASP w Warszawie, chodziłyśmy też razem na zajęcia do Pracowni Ilustracji prof. Januszewskiego i na zajęcia z typografii do Grażki Lange, także ukształtowało nas podobne podejście do projektowania. Potem łatwo było to przystosować do wspólnej pracy, ponieważ wiedziałyśmy, czego się po sobie spodziewać.

Naszym pierwszym wspólnym projektem była Warszawa Centralna. Wtedy jeszcze częściowo pracowałyśmy w tym samym mieście, dopiero później przeprowadziłam się na stałe do Berlina. Od tamtej pory komunikujemy się głównie online, od kilku lat pracujemy też w Figmie, co bardzo ułatwia nam życie.

Aneta Lewandowska: Może też fakt, że nigdy nie miałyśmy okazji długofalowo pracować biurko w biurko, nie pozostawia poczucia niedosytu. Kiedy zaczynałyśmy pracować na odległość naszą główną formą komunikacji był czat, video rozmowy dopiero raczkowały, także teraz kiedy mamy pełną paletę możliwości nie możemy narzekać :). Dodatkowym atutem jest nasze dość spójne postrzeganie zarówno świata jak i podejścia do projektowania, co z pewnością ułatwia nam komunikację. Mimo dużej odległości często zdarza się, że piszemy w jednej minucie tą samą myśl, co jest dowodem na to, że dość dobrze się rozumiemy.

Co jest największym wyzwaniem we wspólnej pracy?

Joasia Fidler-Wieruszewska: Teraz jest tych wyzwań chyba mniej niż kiedyś, na początku. Może jesteśmy bardziej dojrzałe, a może po prostu po kilkunastu projektach rozumiemy się lepiej. Wcześniej trudne, przynajmniej dla mnie, było pogodzenie odmiennych wyobrażeń i koncepcji na projekt. Obydwie mamy swoje zdanie, konkretne pomysły i chcemy realizować własne wizje, a w duecie tak się czasem nie da. To, co nam czasem pomagało, to wyznaczanie osoby prowadzącej dany projekt – to do niej może należeć ostatnie zdanie, ale i tak najczęściej udaje nam się wypracować jakiś konsensus. A poza tym, to mamy różne doświadczenia i różne mocne strony, więc jakoś się uzupełniamy. Mamy też dużo osobnych projektów, a to pozwala się realizować poza wspólną pracą.

Aneta Lewandowska: Ja bym jeszcze dodała dystans, nie ten który nas dzieli 🙂 tylko taki, który pozwala nam mimo czasem ciężkich momentów w pracy, utrzymywać naszą przyjacielską relację na fajnym poziomie. Mam wrażenie, że z biegiem czasu jest to łatwiejsze i największe kryzysy już są za nami.

Mieszkając w różnych miejscach, prawdopodobnie macie różną perspektywę na komunikację wizualną – podzielcie się proszę swoimi perspektywami. Czy zgadzacie się ze stwierdzeniem, że otoczenie wpływa na nasze poczucie estetyki?

Aneta Lewandowska: Jasne, że otoczenie w którym żyjemy ma na nas wpływ. Polska to dość specyficzny kraj, ale ciężko jest złapać aż tak duży dystans, żebym mogła jednoznacznie określić, że to właśnie Warszawa mnie ukształtowała, jeśli chodzi o komunikację wizualną. Mam wrażenie, że jeszcze kilka lat wstecz, miejsce gdzie mieszkamy miało zdecydowanie większy impakt. Dzisiaj za sprawą internetu możemy być na bieżąco z tym, co dzieje się na rynkach zagranicznych. Moja perspektywa na komunikację wizualną zmienia się na przestrzeni lat, ale jest to efekt wielu czynników, miasto jest zapewne jednym z nich, jednak w moim odczuciu nie dominującym.

Joasia Fidler-Wieruszewska: Myślę, że moja perspektywa została wykształcona w dużej mierze przez polską przestrzeń publiczną, która, uogólniając, jest chaotyczna i męcząca. I jak najbardziej zgadzam się z tym stwierdzeniem, otoczenie wpływa nie tylko na poczucie estetyki, ale chyba na całą jakość życia.

Wychowałam się w Łodzi, która jest trudna, ale Berlin też nie jest pięknym miastem. Ma piękne momenty, jak każde miejsce, ale zastanawiam się czy są one związane akurat z komunikacją wizualną. Pewnie bardziej z architekturą i kulturą zabudowy, czyli kamienice i użytkowe, żyjące partery – różne w charakterze dla każdej dzielnicy – które mają ogromny wpływ na estetykę i atmosferę miejsca. Może to, co odróżnia Berlin od polskich miast, to przeplatanie się jeszcze większej ilości różnych języków i definicji piękna? Obok witryn trzeciofalowych kawiarni, które znamy też z Warszawy, współistnieją tutaj tureckie salony fryzjerskie z kryształowymi żyrandolami i Eckkneipe, czyli narożne bary, które pamiętają czasy Wschodnich Niemiec. Moją główną refleksją na ten temat jest to, że każda bańka ma swoją estetykę, której nie powinniśmy wartościować, a komunikacja wizualna jest tylko drogowskazem.

Z drugiej strony, miejsce zamieszkania czy przebywania to tylko jeden z czynników, który wpływa na nasze poczucie estetyki, bo tę edukację można odebrać też wbrew otoczeniu. Dla mnie, szczególnie w młodości, kiedy kształtowały się moje zainteresowania, bardzo ważne były też ilustrowane książki, kino, teatr dla dzieci Pinokio 😉 No i przede wszystkim osoby, które były inspirujące i pokazywały mi świat sztuki i zarażały miłością do tworzenia.

Czy miasta w których obecnie mieszkacie się zmieniają? Zauważyłyście jakieś pozytywne kierunki? Coś czego chciałybyście widzieć więcej?

Aneta Lewandowska: Warszawa zdecydowanie fajnie się rozwija. Oczywiście nadal zdarzają się sytuacje, gdzie najpierw wielka połać zieleni zostaje zabetonowana, a dopiero po kilku latach następuje rekultywacja zniszczonych terenów i docenienie znaczenia, oraz wpływu przyrody na naszą codzienność. Ale pomijając te wykwity, bardzo cieszy mnie ilość wydarzeń, które miasto oferuje przez właściwie cały rok.

Z pewnością pozytywnym kierunkiem, który na szczęście w Warszawie utrzymuje się od kilku lat, jest komunikacja wizualna prowadzona przez urząd miasta. To miłe uczucie kiedy przechadzając się ulicami, jadąc komunikacją miejską, czy spacerując wzdłuż Wisły, można obcować z fajnymi plakatami, kampaniami edukacyjnymi czy też informacyjnymi. Jest to z pewnością dobry przykład dla innych miast, że z powodzeniem można tego typu działania, prowadzić na światowym poziomie, co niewątpliwie pozytywnie wpływa, oraz kształtuje gust młodych pokoleń. Zdecydowanie chciałabym widzieć więcej tego rodzaju inicjatyw chociażby na niższym szczeblu jakim są poszczególne dzielnice miasta.

Joasia Fidler-Wieruszewska: Berlin się gentryfikuje, ale jest tu jeszcze trochę mniej lub bardziej „autentycznych” miejsc, czyli tych gdzie pełno jest street artu, graffiti, jakichś oddolnych akcji projektowych, typu szyld zrobiony własnym sumptem. Dużo ruchów aktywnie sprzeciwiało się likwidacji squatów czy zamykaniu klubów, ale raczej nie udało im się tych zmian zatrzymać. Z czysto estetycznego punktu widzenia, mnie akurat cieszy renowacja starych kamienic i okazjonalna wizyta w modnym lokalu gastronomicznym. Musiałam nawet przyznać sama przed sobą, że wolałabym mieszkać na odpicowanym Prenzlauer Bergu niż w trudnej okolicy Kottbusser Toru, ale niestety mnie na to nie stać. Taki gentryfikacyjny smuteczek.
Jeśli chodzi o samą komunikację wizualną, to wydaje mi się, że w Berlinie (i otaczającej go Brandenburgii) jest zdecydowanie mniej chaosu wizualnego, typu nielegalne reklamy na każdym rogu czy krzykliwe szyldy, ale to też zależy od dzielnicy.

Fajne kampanie robi np. BVG (przedsiębiorstwo komunikacji miejskiej), bo są pełne przewrotnego, lokalnego humoru, autoironiczne i zawsze w punkt. Także jak nie uda Ci się wejść do zapchanego wagonika metra, to chociaż możesz się pośmiać pod nosem. Zauważyłam też, że niemieckie reklamy dużo częściej opierają się na tekście, te billboardy trzeba często czytać, a nie oglądać.

Ale pytałeś o pozytywne zmiany i czego chciałybyśmy widzieć więcej. Mi zależałoby na większym porządku i ogólnym podniesieniu jakości przestrzeni publicznej, nie tylko komunikacji wizualnej. Z moim chłopakiem najbardziej czekamy na realizację utopijnego projektu Flussbad Berlin, czyli przekształcenie części kanału Szprewy przy Wyspie Muzeów w miejską pływalnię, z wodą filtrowaną przez trzciny. Na wizualizacjach wygląda to super, ale realizacji możemy się doczekać pewnie dopiero na emeryturze. Na razie chodzimy tam sobie na spacerki.

Doodle Land
Joasia Fidler-Wieruszewska

Szkicowanie, jaką rolę odgrywa w Waszym procesie twórczym?

Joasia Fidler-Wieruszewska: Zostałyśmy nauczone, że szkicowanie to punkt obowiązkowy w procesie projektowym, ale nie stosuję tej zasady dogmatycznie. Na pewno przydaje się to przy ilustracji, albo gdy chcemy zbadać jakiś pomysł na szybko. Ale jeśli mam być szczera, to aktualnie robię więcej notatek, niż szkiców.

Aneta Lewandowska: Tak jak wspomniała Joasia, rzeczywiście nasza edukacja bardzo mocno oparta była o szkice / odręczny rysunek. Dla mnie jest to bardzo ważne medium, głównie przy projektowaniu znaków. Zawsze testuję i wymyślam logotypy w notesie i dopiero później dopracowuję detale w przestrzeni cyfrowej. Natomiast przy projektowaniu publikacji czy ilustracji raczej szkicowanie to rodzaj notatki kompozycyjnej. Ja zdecydowanie nie należę do osób, które mają pięknie zarysowane szkicowniki.

Logotypy
Aneta Lewandowska

Z perspektywy czasu, powiedzcie kilka słów o projekcie identyfikacji dla Dworca Centralnego?

Aneta Lewandowska: Ja na projekt Warszawy Centralnej patrzę z dużym sentymentem. Po pierwsze, była to nasza pierwsza tak duża i poważna realizacja. Oczywiste jest, że dzisiaj z większym doświadczeniem zrobiłybyśmy wiele rzeczy inaczej, jednak uważam, że mimo upływu już 7 lat projekt nadal się broni i nie zjadł go ząb czasu. Do dzisiaj mamy lekki niedosyt, że nie udało się wdrożyć wszystkich zaprojektowanych elementów identyfikacji. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że wtedy ten niedosyt był pewnego rodzaju traumą, ale finalnie była to niezła lekcja życia. Dzisiaj zdecydowanie łatwiej jest mi się pogodzić z faktem, że nie na wszystko mam wpływ.

Jednak największą wartością dla mnie jaką przyniósł projekt Warszawy Centralnej jest pogłębienie naszej przyjaźni. Mimo większych i mniejszych sporów i trudności fajnie było przeżyć tę przygodę razem. Ta współpraca niewątpliwie wpłynęła na kształt naszej dzisiejszej współpracy.

Joasia Fidler-Wieruszewska: Nadal wydaje mi się, że w tym projekcie był potencjał, szkoda, że ze względu na zmianę strategii współpraca zakończyła się na etapie pierwszych prototypów.

Warszawa Centralna (Warsaw Central Station)
Aneta Lewandowska i Joasia Fidler-Wieruszewska

W jaki sposób uciekacie, łapiecie oddech od projektowania? Co jest Waszym wentylem?

Aneta Lewandowska: Jeszcze kilka lat temu odpowiedziałabym, że sport. Jeździłam sporo na rowerze, aby odreagować różne stresy. Jedną z fajniejszych wypraw rowerowych było pokonanie trasy Berlin-Kopenhaga. Bardzo miło wspominam ten trip, mimo, że przygotowania do tej trasy zaczęły się i skończyły jedynie na zabraniu zapasowej dętki.

Paradoksalnie podczas jazdy na rowerze bardzo często przychodziły mi do głowy rozwiązania wielu problemów projektowych, także było to łączenie przyjemne z pożytecznym :). Moim aktualnym wentylem jest projekt działka, od półtora roku niemal każdy letni weekend spędzam na “robotach ziemnych”. Także nie do końca jest to miłe chillowanie na hamaku, a raczej karczowanie, wycinanie, sadzenie, kopanie etc. Można się porządnie zmęczyć, a przy tym miło jest obserwować postępy prac w zupełnie innej przestrzeni niż ta cyfrowa.

Drugą bardzo ważną odskocznią dla mnie są podróże, uwielbiam wyjeżdżać i zwiedzać kolejne nowe kraje. Wyjazdy są dość intensywne, nigdy nie stacjonuje w jednej lokalizacji więcej niż 1-3 dni, co dla niektórych bywa męczące. Podczas podróży zawsze stawiam na przyrodę i fajne widoczki do których dotarcie nie zawsze bywa proste.

Joasia Fidler-Wieruszewska: Chciałabym mieć bardziej ambitną odpowiedź na to pytanie, ale przez ostatnie kilka lat, które były dla mnie bardzo intensywne, moją główną ucieczką był Netflix. Ewentualnie, jak mam trochę więcej siły, to robienie zdjęć dla własnej przyjemności albo ilustracja, ale też dla samej siebie. Bardzo pomaga mi też całkowite odcięcie od pracy na co najmniej tydzień, ale na taki luksus mogę sobie pozwolić maksymalnie dwa razy w roku.

Istnieje takie przeświadczenie (chyba!), że najlepiej pracuje się dla kultury. Czy to jest również Wasze doświadczenie?

Aneta Lewandowska: Praca dla kultury rzeczywiście w środowisku projektantów jawiła się od zawsze jako „spełnienie marzeń”, pewnie głównie ze względu na specyficzną grupę odbiorców, przez co projekt nie koniecznie musi trafiać w mainstream, oraz inną perspektywę / świadomość zleceniodawcy. Jednak ja podobnie jak Joasia mam doświadczenia zawodowe zarówno w pracy komercyjnej jak i dla instytucji kultury. Dla mnie każde zlecenie niezależnie czy jest ono komercyjne czy dla kultury to kolejne wyzwanie, łamigłówka projektowa i dreszczyk ekscytacji. Fajnie jeśli uda się z niego wynieść jakąś naukę, postęp i wnioski na przyszłość.

Joasia Fidler-Wieruszewska: Ja chyba nigdy nie pracowałam dla typowej instytucji kultury, ale też słyszałam takie plotki i długo było to moim marzeniem. Moje doświadczenie jest dużo bardziej komercyjne, na początku byłam bardzo sfrustrowana i zawiedziona tym stanem rzeczy, ale po latach zaczynam dostrzegać plusy sytuacji. No i każdy projekt czegoś nas uczy, więc może nie warto tak wartościować klientów. Poza tym, ostatnimi czasy najlepiej pracuje mi się dla samej siebie, może kiedyś uda mi się znaleźć sposób na zarabianie głównie w ten sposób.

Akademia Muzyczna Im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie. Co w tym projekcie sprawiło Wam najwięcej kłopotu? 

Aneta Lewandowska: Znalezienie balansu pomiędzy naszą wizją identyfikacji, a dość zachowawczym (przynajmniej początkowo) podejściem Akademii. Jest to oczywiście nasza perspektywa, ponieważ dochodziły nas słuchy, że wybór Akademii jest postrzegany jako odważny i ciężko jest się z tym nie zgodzić. Na tle polskich uczelni zarówno prywatnych, jak i państwowych nie ma zbyt wielu ciekawych i odważnych rozwiązań identyfikacji wizualnych, dlatego teraz patrząc na całość z perspektywy ponad półrocznej współpracy finalny efekt cieszy.

Joasia Fidler-Wieruszewska: Przez moment miałyśmy wrażenie, że współpraca na odległość: Kraków, Warszawa, Berlin, może być dla Akademii problematyczna. Zdecydowanie łatwiej rozmawia się podczas spotkań na żywo, jednak mimo wszystko udało nam się wypracować jakiś system komunikacji i zamknąć projekt pomimo pandemii. Być może pomogło nam nasze wcześniejsze doświadczenie w pracy zdalnej.

AMKP
Aneta Lewandowska i Joasia Fidler-Wieruszewska

Projekt a wdrożenie, możecie się podzielić jakimiś doświadczeniami z poprzednich realizacji? Jaka jest rola projektantki/projektanta po zakończeniu etapu projektowego? Czy jest w ogóle miejsce na taką pracę – nadzór?

Joasia Fidler-Wieruszewska: Z naszego doświadczenia wynika, że wdrożenie jest kluczowym momentem. Problemem czasami okazuje się budżet, który pomimo wcześniejszych deklaracji, jest mniejszy niż zakładano i klient decyduje się na rozwiązania tańsze lub w ogóle rezygnuje z części projektu.

Rola projektantek i projektantów może być różna na tym etapie, według mnie wszystko zależy od zakresu umowy i potrzeb klienta. Oczywiście najlepsza dla projektów jest ścisła współpraca do samego końca, a nawet po zakończeniu współpracy – jeśli klient jest otwarty np. na audyt.

Aneta Lewandowska: O wdrożeniu staramy się myśleć na każdym etapie procesu projektowego, ponieważ wiele aspektów produkcyjnych wpływa lub może wpłynąć na finalny kształt projektu, a nie zawsze wszystko jest zawarte w briefie. Staramy się również wspierać klientów / zleceniodawców nawet jeśli jest to poza zakresem umowy. Zdecydowanie zwiększa to szanse na zadowalający efekt finalny prac dla obu stron. Taki pełny wymiar współpracy daje satysfakcję, jak również zwiększa potencjał na dalszą przyszłą współpracę.

Pamiętacie jakiś projekt, powiedzmy z tego roku, który zrobił na Was wrażenie?

Aneta Lewandowska: Ja niestety mam problem z wyborem „rzeczy naj”, dotyczy to właściwie każdej dziedziny życia. Jest taki ogrom wspaniałych projektów ze ciężko jest wskazać jeden konkretny. Jednak z pewnością ogromne wrażenie zrobił (i robi nadal) na mnie projekt książki „Quarks, Elephants & Pierogi: Poland in 100 Words”. Autorką ilustracji i oprawy graficznej jest Magda Burdzyńska. Dla mnie jest to projekt totalny, przemyślany jest w nim każdy detal. Oprócz książki powstały zarówno wspaniałe gadżety promocyjne, jak również scenografia, która tworzy niesamowity klimat i dopełnia cały projekt. Jest to spektakularna realizacja, która wymagała odwagi nie tylko projektanta, ale też wielkiej otwartości zleceniodawcy. Oby było coraz więcej tego typu wydarzeń na polskim rynku projektowym.

Joasia Fidler-Wieruszewska: Najbardziej lubię projekty, które dają do myślenia, ale regularnie zachwycam się też po prostu „ładnymi” rozwiązaniami wizualnymi. Z tej pierwszej grupy, to chociażby projekt Ady Zielińskiej i Patryka Hardzieja dla Gdynia Design Days, ponieważ interesują mnie działania naszej branży w celu zmniejszenia negatywnego wpływu na środowisko. Z ładnych rzeczy, dla przeciwwagi: Le Puzz Puzzles studia Little Troop z Australii, gdyż jest to branding bardzo lekki, zabawny, a przy tym nieoczywisty i trochę inny niż to, co widzimy na rodzimej scenie projektowej.

AMKP
Aneta Lewandowska i Joasia Fidler-Wieruszewska

Czy możecie dać jakieś porady dla młodych projektantów, poszukujących swojego kierunku, swojego języka w projektowaniu komunikacji wizualnej? Jak oglądać projekty w internecie, żeby korzystać z tego a nie zrobić sobie krzywdy?

Joasia Fidler-Wieruszewska: Ach, własny język… Potrzeba znalezienia „własnego stylu” do tej pory potrafi mi spędzać sen z powiek, a w czasach studiów i zaraz po wręcz paraliżowała mnie przed działaniem. Także moja rada jest taka, żeby nie myśleć o własnym stylu, czy się go ma czy nie, tylko robić. Robić dużo, eksperymentować, nie bać się zmieniać technik, narzędzi, tematów, nie słuchać profesorów ani ludzi dających dobre rady 😉 Mogę mówić tylko o swoim doświadczeniu i z zastrzeżeniem, że nadal jestem osobą „poszukującą” – czasem to technika potrafi dać odpowiedź, a czasem podejście konceptualne do tematu determinuje styl. A czasem jest to wszystko kwestią przypadku albo jakichś predyspozycji. Co najważniejsze – pozwólmy sobie na niekonsekwencję i błędy, szczególnie na początku.

Ja lubię też, kiedy rozwiązanie projektowe / styl jest jakoś adekwatny do tematu, wynika z niego lub wchodzi w jakąś polemikę z danym zagadnieniem. Jeśli coś ma sens na poziomie idei, to wtedy łatwiej uniknąć niepotrzebnego kopiowania cudzych rozwiązań czy powierzchownego powielania trendów. Chociaż oczywiście jako projektanci musimy wiedzieć co się dzieje i być mniej więcej na bieżąco, bo nasza praca się łatwo dezaktualizuje.

Aneta Lewandowska: Czy oglądać projekty w internecie czy nie, to na pewno kwestia indywidualnych preferencji. Warto słuchać siebie i nie ulegać presji otoczenia. Portale typu instagram / behance są super, ale potrafią też przytłoczyć. Każdy ma indywidualny sposób pracy i w całym procesie oraz rozwoju bardzo ważne jest, aby nie zagłuszać swojej intuicji. Należy pamiętać, że nie ma jednego słusznego rozwiązania konkretnego problemu projektowego. Tylu, ilu projektantów, tyle rozwiązań.

Czy projektowanie graficzne edukuje? Czy to utopia?

Aneta Lewandowska: Według mnie zdecydowanie tak. Uważam, że działa po cichu i często podskórnie. To czym nasiąkamy wizualnie ma ogromny wpływ nie tylko na nasze postrzeganie świata, ale też na codzienne funkcjonowanie. Pobudza naszą wyobraźnię, determinuje nasze wybory i to czym się otaczamy. Ciężko jest oczywiście jednoznacznie ocenić impakt jaki niesie ze sobą projektowanie, bo z pewnością zależy to od wielu czynników chociażby takich jak wrażliwość.

Zmieniając nieco punkt widzenia z odbiorcy na twórcę, projektowanie graficzne nieustannie edukuje. Aby zaprojektować jakikolwiek obiekt, czy to będzie pełna identyfikacja wizualna, czy tylko seria postów do social mediów, projektant musi pogłębić lub też poznać zupełnie od podstaw konkretny temat. Edukacja jest niewątpliwie wpisana w ten zawód i prawdopodobnie jest to jeden z czynników, który czyni go tak atrakcyjnym.

Joasia Fidler-Wieruszewska: Chciałabym myśleć, że tak, chociaż to zależy o czyją edukację pytasz. Tak jak wspomniała Aneta, odpowiadając pragmatycznie – projektowanie na pewno edukuje projektantów, ponieważ często trzeba się stać specjalistą, lub chociaż osobą dobrze zorientowaną w dziedzinie, dla której się projektuje. I to jest w tej pracy najbardziej fascynujące, ta możliwość poszerzenia własnych horyzontów. Myślę też, że projektowanie ma potencjał edukacyjny, jeśli chodzi o podejmowanie ważnych społecznie czy politycznie tematów. Może sprawiać, że pewne skomplikowane kwestie stają się czytelniejsze dla odbiorcy. A w przypadku takiej ogólnej edukacji plastycznej… Na pewno przyzwyczaja oko do harmonii, jakiegoś wizualnego porządku lub chociaż hierarchii informacji. I być może potem człowiek podświadomie tej harmonii szuka w innych sferach życia, przynajmniej tych związanych z estetyką, kwestiami wizualnymi. Ale nie wiem co jest skutkiem, a co przyczyną, to znaczy czy trzeba mieć konkretne predyspozycje lub odpowiednio wyrobioną percepcję, żeby doceniać projektowanie (lub ogólnie – sztukę), czy to dzięki obcowaniu z dobrymi projektami niejako samoistnie kształtuje się w nas jakaś ogólna wrażliwość. Jakby nie było, ja chciałabym, żeby projektowanie, nawet w swoim skromnym zakresie, było narzędziem zmiany świata na lepszy, a edukacja może być dobrym początkiem.

Dwa ostatnie pytania, kolekcjonujecie coś?

Joasia Fidler-Wieruszewska: Ja kolekcjonuję książki. Ostatnio głównie kupuję i nie czytam, także ten czasownik jest jak najbardziej odpowiedni.

Aneta Lewandowska: Podobnie jak Joasia kolekcjonuję książki. Prawdopodobnie to pokłosie ukończenia pracowni projektowanie książki. Ciężko nie przesiąknąć miłością do książek przy takich wykładowcach jak prof. M. Buszewicz i Grażka Lange. Książka jako obiekt totalny, zawsze robi na mnie wrażenie i myślę, że to się nie zmieni.

Co najchętniej jecie zimą?

Joasia Fidler-Wieruszewska: Zimą (i w sumie o każdej porze roku) najchętniej jem ramen. Na razie najlepszy to ten z Vegan Ramen Shop w Warszawie, ale ciągle szukam jego odpowiednika w Berlinie albo w momentach desperacji gotuję z Jadłonomią.

Aneta Lewandowska: Wszystko co ciepłe 🙂 nie mam ulubionego zimowego dania. Bardzo lubię gotować jeśli tylko pozwala mi na to czas. Polecam wędzone leniwe z palonym masłem szałwiowym, do tego szarpana mozzarella / burrata garść prażonych orzechów np. pekan albo laskowych i gotowe 🙂 Dość często zdarza mi się przyrządzać to danie z różnymi dodatkami, można dorzucić pomidorki czy pieczoną dynię, dodatki to już kwestia naszej wyobraźni.

Aneta Lewandowska na Behance
Joasia Fidler-Wieruszewska na Behance

Nagłówek złożony krojem Fason 🙂